Skip to content Skip to footer

Stres czy zdrowie psychiczne?

Sukces czy zdrowie psychiczne? Chciałbym napisać, że to pytanie, które zadajemy sobie często i nie znamy odpowiedzi. Rzeczywistość, z którą się stykam, pokazuje natomiast, że jest to raczej pytanie, które się prawie w ogóle nie przewija w naszym toku myślenia i świadomość konieczności dbania o zdrowie psychiczne jest w naszym społeczeństwie bliska zeru. Ten artykuł został zainspirowany nagłówkiem z LinkedIn’a, że znowu ktoś osiągnął nadzwyczajny sukces, inny ktoś komuś życzy sukcesu, ktoś inny gratuluje komuś przepracowania X lat w korporacji, czy kolejnego awansu. I naszła mnie taka myśl – chwila moment, rozumiem potrzebę samorealizacji, ale od kiedy przejawem zdrowej postawy jest zajeżdżanie się zawodowo?

Patetycznie i nieco przerażająco to zabrzmi, ale współczesna pogoń za nadzwyczajnymi wynikami często prowadzi do chronicznego stresu (kortyzol na poziomie zwierząt laboratoryjnych w latach 60tych, choroby cywilizacyjne), lęku oraz wypalenia zawodowego (jeżeli którego efektem będzie tylko porzucenie pracy i niezdolność do wykonywania tej dotychczasowej, to będzie dobrze). A to negatywnie odbija się na naszym dobrostanie psychicznym ( i fizycznym, bo nie da się ich rozłączyć).

I tak sobie myślę i sam sobie przekonuję, że przyjmowanie mniej ekstremalnych celów ‒ akceptacja wyników „przeciętnych” ‒ może dobrze wpływać na naszą odporność psychiczną, sprzyjać lepszemu samopoczuciu, może trochę uniezależnić poziom mojej samooceny zależnej od ciągłych osiągnięć. Cały czas przez to wracam do tematu autoempatii, budowania samoświadomości (co mimo lekko tybetańskiego wydźwięku traktuję jako poznawanie samego siebie i swoich reakcji, swoich potrzeb). I może jeszcze nie dojrzałem do traktowania porażek jako szansy na rozwój, na naukę (chociaż się staram). Na ten moment chciałbym iść w kierunku zrozumienia, że przeciętne rezultaty są naturalną częścią życia – nie w aspekcie ciągłego procesu rozwojowego, ale w etapie dania sobie świętego spokoju, czasu na odpoczynek, regenerację.

Ciągle widzę w mediach społecznościowych i środowiskach zawodowych (ten nieszczęsny LinkedIn, na którym pewnie też opublikuję ten artykuł) kreuje się obraz nieustannego podnoszenia poprzeczki, gdzie każda porażka jest postrzegana jako oznaka słabości. Taki klimat sprzyja rozwojowi, dla mnie strasznie toksycznego, perfekcjonizmu, definiowanego jako nieustanna potrzeba przewyższania standardów, co w dłuższej perspektywie generuje przewlekły stres, presję, którą wytrzymują tylko najbardziej odporne szczurki. Ja chyba do tej grupy nie należę, bo i po co? Nie lepiej sobie podlewać ogródek?

Ta wspomniana presja pochodzi zarówno od otoczenia – rodziny, pracodawców, rówieśników – jak i z nas samych. W moim przypadku jest to chyba presja, którą sobie sam wymyśliłem, że muszę sobie już zapewnić to, że muszę zarobić na coś innego, że za mało odkładam, że za mało inwestuję. A nie jestem perfekcjonistą – chyba bardziej mi w tym wszystkim do kogoś z totalnie nierealnymi oczekiwaniami wobec samego siebie, z możliwością zaakceptowania wad pod warunkiem osiągania celów. To koniec końców z czasem obniża motywację i poczucie własnej wartości.

Znowu autoempatia albo samowspółczucie (wolę chyba ten pierwszy termin), czyli umiejętność życzliwego traktowania siebie w obliczu różnych życiowych wyzwań, trudności, ale również niestwarzanie sobie wyzwań i trudności w momencie wyrzutu sumienia, że odpoczywamy 🙂 Odkąd zwracam na to uwagę, to szybciej dochodzę do siebie po niepowodzeniach, akceptuję to, że nie muszę idealnie na wszystko reagować, że nie muszę cały czas zapracować na swoje zmęczenie. To chyba pozwala mi się nieco szybciej zregenerować z trudów, nie tylko tych zawodowych. Z jednej strony czuję presję, że moja kancelaria i księgarnia powinny śmigać cały czas – i tak, wpływa to na moje samopoczucie – ale jak akurat nie śmigają staram się, w takiej rozmowie z samym sobą pokazać sobie, że mam czas na odpoczynek. Na zabawę z dzieckiem. Na to, żeby pograć z żoną w wyścigi. I wbrew sugestiom różnych czasopism na temat zdrowia psychicznego – to nie musi być cały czas rozwojowe podejście, mentalność wzrostu, czy inne napędzające korpokołowrotek sformułowania. Czasem każdy może mieć chwilę na zatrzymanie się, czy w gorszym momencie nawet na regres. Nie ma stałej formuły, żeby ktoś mógł być zmęczony, żeby musiał na to zasłużyć.

Normalizacja przeciętności – to jest coś, co moim zdaniem warto propagować. Bo to właśnie realistyczne podejście do wyników ‒ uznanie, że przeciętne rezultaty są naturalne i tak jak nie każdy musi wyglądać jak modelka z Instagrama, która sama tak na żywo nie wygląda, to nie wszyscy musimy mieć sukcesy biznesowe jak nieco socjopatyczni miliarderzy, czy manipulujący społeczeństwem influencerzy. Normalna praca i normalne wyniki są po prosty zwyczajne i nie ma w tym nic złego. Dbajmy o siebie, wybaczajmy sobie niedociągnięcia, nie ryzykujmy depresją w zamian za chwilowy sukces zawodowy, stany lękowe nie są warte premii kwartalnej, wypalenie zawodowe nie jest warte nowego długopisu na 40-lecie pracy w jednej firmie.

Przyzwolenie sobie na osiąganie „przeciętnych” rezultatów nie jest oznaką słabości, lecz zdrowego podejścia do własnych możliwości. Dzięki autoempatii jesteśmy w stanie odrzucić presję nierealistycznych standardów, budować mądrzejsze poczucie własnej wartości i chronić nasze zdrowie psychiczne przed skutkami chronicznego stresu.

Czemu nikt mi tego wszystkiego nie napisał 15 lat temu?

Leave a comment